sobota, 28 marca 2009

spring time.. removal time

Może nareszcie przyszła. Bo ile można na nią czekać? Rozumiem, że w marcu jak w garncu.. a tu zaraz kwiecień plecień.. ale niechże już nic nie przeplata!! Błagam ja go!
Niech przyjedzie wiosna.. sentymentalnie powiem - niech wszystko zakwitnie! a szczególnie ludzie.. wreszcie bez ciężkich płaszczy i kurtek, czap, rękawic i szali.. Tylko tacy.. swobodni.. Czas zostawić zimowe historie za sobą, przewietrzyć i posprzątać.

Spring time.. removal time.. Za moment będę już korespondentką z Woli.. ta już nigdy nie będzie tak ezoteryczna jak Londyn, Wiolinowa czy Pięciolinia..
.. ale bardzo serdecznie Państwa zawsze będzie gościć..


ann

niedziela, 1 marca 2009

system zerojedynkowy

Jak niektórzy z Państwa może wiedzą, można mnie spotkać w weekendy w pociągu relacji Wawa- Lublę. (I to wcale nie znaczy, że sobie dorabiam chodząc po pociągach i krzycząc: "piwooooo jasneeee, piwoooo")
Tak sobie jeżdżę tym pociągiem, różnych ludzi spotykam, czasem można porozmawiać, czasem nie ma z kim ;) I w piątek właśnie spotkałam Przemysława.
17:15, Dw. Cmentarny, śmierdzi, dużo ludzi, nijak znaleźć miejsce w pociągu "Chełmianin". Tu już się nie wybrzydza, że współpasażerowie nie tacy, albo owacy. Miejsce jest, to się wsiada. W przedziale: młoda dziewczyna, jakiś chłopaczek, czterech robotnych facetów, z czego jeden starszy (pewno ich szef), dosiadam się ja, za mną jakiś chłopak.
Dziarsko wyjmuję notatki, wszak następnego dnia dwa trudne egzaminy. Zaczytuję się w terminach urlopów i inszych mądrościach i bach.. zaczyna się rozmowa. A Pani skąd? a czego się Pani uczy? a po co się uczyć? Ja grzecznie odpowiadam, bo przecież miła ze mnie kobieta (już!! dość tych kąśliwych uśmieszków!! no już!!)
Po godzinie jeden ze współpasażerów mówi: - Aniu, a umiesz pisać cyferki?
- No umiem.
- A napiszesz mi jakieś?
- W jakiejś konkretnej kolejności pewną muszą być.
- A.... No takie od 0 do 1.
- To wiele się nie napiszę. (reszta śmiech, on się nie zoreintował jaki z niego Wielki Informatyk).
- No choćby pierwsza.
- 0. (no co? prawdę powiedziałam!)
- A dalej?
- Już nie mogę powiedzieć. (Tu się zaczyna rozmowa przez 20 min., dlaczego nie mogę dać mu swego nr tel. bla bla bla..)
On wkurzony, wyrywa mi z ręki notatki i pisze swoj numer.
Podpisane: Przemysław :)

Przemysław Wielki Informatyk :) i miał rację.. to była zerojedynkowa sytuacja :)

the most expensive cinema in the world: girls from pieciolynia

Tydzień już minął od kiedy zostałyśmy z Adziorrą obrabowane. Choć na własne życzenie, to portfele wciąż świecą pustkami.

Czas: zeszły weekend, sobota
Występują: Anka (czyli nieskromnie mówiąc ja), Adziorra
Miejsce: the most expensive cinema in the world (=multikino imielin... no przecież piszę, że jest weekend! co się Państwo tak dziwią?!)

Udało nam się wybrać na film. Najpierw przeczytałyśmy komentarze do chyba wszystkich filmów, które tego dnia były wyświetlane w wawie. Film wybrany, my ubrane, jedziemy do kina..
Przybytek mało kulturą zionie.. bo raczej wionie, ale popcornem. Stajemy w kolejce do kasy. Miejsca do wyboru: 4 rząd!! 4 rząd to jak "idźmy stąd!" Ale nie poszłyśmy. Cena biletów: 44 zł. Co?? 44 zł?? Kto tu jest taki stary i nie ma legitymacji?? To był zawał nr 1.

Adziorra mówi: Głodnam Anno!
I jak takiego głodnego zostawić. To kupiłyśmy jej parówkę.. w jakiejś bułce.. ble... Do tego emenemsy i wodę.
Kasjer: 21 zł.. Zawał nr 2. Ile kosztowała ta parówka z dykty??

Kino. 4 rząd. No zostajemy, zostajemy.. Adziorra mówi: kocham w kinie te długie reklamy, trailery
Reklama nr 1: parówki
Reklama nr 2: prezerwatywy (ciekawe czy ustawiony przez mnie i Mazi filtr niecenzuralnych słów puści to??)
Reklama nr 3: kawa
Reklama nr 4: nie ma więcej reklam!!!!! gdzie my jesteśmy??

Zaczyna się film....

"Slumdog: MILIONER z ulicy"

też się czułyśmy jak milionerki


a film gorąco polecamy :D

sobota, 28 lutego 2009

DIalogi pięciolynyowe II

maz
Ruda od jakiegoś czasu cierpi na niedobór chmielu we krwi. Ok 23.00 idziemy do pobliskiego sklepu typu 'czynne 24h'. wchodzimy do sklepu.


Ruda: dobry wieczór, poprosze warkę strong.

Sprzedawczyni: poproszę dowód

Ruda: nie wzięłam. mazi wzięłaś?

Mazi: nie. mamy kartę do bankomatu. to coś pomoże?

Sprzedawczyni: nie

Mazi (głęboko zażenowana): ale my jesteśmy z 84 roku

Sprzedawczyni (ostro po 40-tce): a ja z 90.

Ruda: no to poprosimy kinder bueno.

(na szczęście przed sklepem stała grupa maturzystów, którzy mieli dowody osobiste i pomogli Rudej. Ich oczywiście sprzedawczynia już o dowody nie pytała...)

Dialogi pięciolynyowe

maz

występują: Ruda, Anka, Mazi. Miejsce: Pokój RUdej i Anki. Leżymy na dywanie, jemy czipsy

Mazi: ale bym pojechała na snowboard.. w góry...

Ruda: a ja bym chciała, żeby już była wiosna... poszłabym na łąkę... poleżała..zrywała kwiaty...

Mazi: a ja, ja też bym poszla na łąkę, ale taką z GĘSTĄ TRAWĄ DO PASA! I JA BYM TEŻ POSZŁA NA TĄ ŁĄKĘ, Z TAKĄ WIELKĄ OSTRĄ KOSĄ! I TAK BYM TĘ ŁĄKĘ KOSIŁAAA I KOOOSIŁAAA I KOOOSIŁAAAAAA!!!

Ruda: mazi widzę w Tobie niespożyty potencjał seksualny

Anka: ...myślałam, że rolniczy...

wtorek, 27 stycznia 2009

maiz!

maz

w czasie kryzysu musiałam zająć się bardziej dochodowymi czynnościami:)




sobota, 20 grudnia 2008

Święta - help jorself

maz

Drodzy Państwo wybaczcie ten głupawy ton poprzedniego wpisu, ale od pierwszego śniegu tej zimy dostałam białej gorączki. Tymczasem przechodzę już do relacji z dzisiejszego wieczora. Tuż przed zabłyśnięciem pierwszej gwiazdki w naszej pięcioliniowej kuchni pachniało rybą i pieczonymi jabłkami. Jak wiele radości nam to sprawiło może oddać tylko mój rozlegający się pośród oparów gotowania okrzyk "Boże! Ja chce być kurą domową!!! Ciebie prosimy", "wysłuchaj nas Panie" dopowiadały moje kochane towarzyszki doli i niedoli, podówczas akurat kuchennej.


Na niebie nie zbłysnęła żadna gwiazda, bo chmury, z których jutro na pewno od rana będzie sypał się śliczny bielusi zimny śnieg, zadomowiły się nad Ursynowem. Na stół wjechały wszystkie przysmaki bardziej (jak ryba po grecku) i mniej (pasta twarożkowa z tuńczykiem, wino) tradycyjne. Przypomnieliśmy od czego zaczęła się cała ta historia, dzięki której spotykamy się przy stole, a potem życzenia, szamanko, kolędowanie i tradycyjne już stukanie sąsiadów z góry w rurki kaloryferowe, przywołujące zdaje się nas do ciszy. Postanowiliśmy zaryzykować i śpiewaliśmy dalej, no bo przyznacie sami - pysznie byłoby otworzyć drzwi sąsiadom w asyscie policji i oznajmić, że oto sobie kolędujemy. Szkoda, że jednak nie przyszli.

I fotoreportaż by Aneta Majewska Show :


dzielimy się opłatkiem...

domownicy (tylko Anka się zapodziała gdzieś)


nawet pani Frał przyszła zakolędować



"oj maluśki maluśki kiejby ręęękaaawickaaaaaaa" niosło się przez cały Ursynów...