sobota, 20 grudnia 2008

Święta - help jorself

maz

Drodzy Państwo wybaczcie ten głupawy ton poprzedniego wpisu, ale od pierwszego śniegu tej zimy dostałam białej gorączki. Tymczasem przechodzę już do relacji z dzisiejszego wieczora. Tuż przed zabłyśnięciem pierwszej gwiazdki w naszej pięcioliniowej kuchni pachniało rybą i pieczonymi jabłkami. Jak wiele radości nam to sprawiło może oddać tylko mój rozlegający się pośród oparów gotowania okrzyk "Boże! Ja chce być kurą domową!!! Ciebie prosimy", "wysłuchaj nas Panie" dopowiadały moje kochane towarzyszki doli i niedoli, podówczas akurat kuchennej.


Na niebie nie zbłysnęła żadna gwiazda, bo chmury, z których jutro na pewno od rana będzie sypał się śliczny bielusi zimny śnieg, zadomowiły się nad Ursynowem. Na stół wjechały wszystkie przysmaki bardziej (jak ryba po grecku) i mniej (pasta twarożkowa z tuńczykiem, wino) tradycyjne. Przypomnieliśmy od czego zaczęła się cała ta historia, dzięki której spotykamy się przy stole, a potem życzenia, szamanko, kolędowanie i tradycyjne już stukanie sąsiadów z góry w rurki kaloryferowe, przywołujące zdaje się nas do ciszy. Postanowiliśmy zaryzykować i śpiewaliśmy dalej, no bo przyznacie sami - pysznie byłoby otworzyć drzwi sąsiadom w asyscie policji i oznajmić, że oto sobie kolędujemy. Szkoda, że jednak nie przyszli.

I fotoreportaż by Aneta Majewska Show :


dzielimy się opłatkiem...

domownicy (tylko Anka się zapodziała gdzieś)


nawet pani Frał przyszła zakolędować



"oj maluśki maluśki kiejby ręęękaaawickaaaaaaa" niosło się przez cały Ursynów...

piątek, 19 grudnia 2008

ŚNIEEEEEEEEEEEEEEEG!!!!!!!

maz

NA URSYNOWIE SYPIE ŚNIEG!!!!!!
MAŁO TEGO! NAWET JUŻ LEŻY!!!!!
BIAŁO BIAŁO NA URSYNÓW MY WAS ZAPRASZAJO !!!!!

PIĘCIOLINII WIADOMO ILE

najpierw sie wytarzamy w sniegu, potem zjemy karpika, potem do parku - sie wytarzamy, potem do domku na śledzika, potem do parku sie wytarzamy, potem do domku na pasztecika i barszczyka, potem do parku się wytarzamy, potem do domku - zjemy coś co musze wymyśleć i zrobić do 20.30, a potem znowu do parku!!!
potem na kope cwela i będziemy sie turlać !!!!

a na koniec sturlam się JA!!! CAŁA NA BIAŁO!!!!

** * ** * * ** *
** ** * * ** * * **** *
* ** * * ** *** ***
* * * *** * *
* * * *** ** * * *
* * * *
* * * * *
* *
*

wtorek, 16 grudnia 2008

spontaniczność

anik

To cecha pożądana w tym zabieganym świecie, zaganianej Warszawie, daleko od przestrzeni, gór, morza. Ale czasem spontaniczność puka do warszawskich drzwi niespodzianie, zjawia się w postaci dwóch mężczyzn, pozwala radośnie spędzić niedzielną noc (choc niektórym z tej spontaniczności miesza się niedziela z sobotą).
Bo nie ma to jak zacząć niedzielę od rozlozenia namiotu przed kosciolem (skrecanie rurek w bialych mexx rekawiczkach po same pachy to sredni pomysl), spedzic w tym namiocie potem ok 2 godz udajac, ze sie wie, o czym sa spedawane w nich ksiazki (jednoczesnie dokonujac cenzury, chocby poprzez usuniecie kisazki: Biblia leczy alergie), wysluchiwac propozycji wspólsprzedawcy coby postarac sie o potomostwo :) A potem - telefon: "spotnanicznie was odwiedzimy.. ale sza! tajemnica!". Bo z okazji ostatniego narodowego swieta (znaczy się 11.11, a nie swieta skrzata 6.12) odbyl sie pokaz filmu o aLasce ;) a dokladnie o niezwyklej wyprawie na McKinley. W roli glownej Klonu. Coz, rola iscie oskarowa, historia na miare Zlotych Lwow, Srebrnych Kaczek, Bursztynowych Komnat i Z Piernika Chatki. Animal Planet, National Geographic i inne wildlife programmes niech sie schowają. I oto w niedzielę ostatnią ten nasz laureat Oskara staje w drzwiach piecioliniowej windy (oczywiscie w towarzystwie niezastąpionego swego impressario, agenta specjalnego i mecenasa Mr Kovy Boss). I choc nie udalo się utrzymac tego w zupelnej tajemnicy, to opadniecie szczęki też bylo (ufff.. obylo się bez protetyka). A potem juz tylko mozna bylo znalezc na ulicy przygodne trojstrunowe gitary i urzadzic Piecioliniowa Noc z Dowcipem (Ani Mazi Mru Mru). Rano zas wszyscy spontanicznie rozeszli sie (tudziez rozjechali) do swoich zajec. Ot, taka spontaniczna niedziela.
Serdecznie polecam :)

niedziela, 7 grudnia 2008

Międzynarodowy Kongres Hodowców Wiewiórek

maz

Pora by odkryć kulisy mej podróży do kraju wina, smierdzących serów i ślimaków na talerzach.
Otóż, mili Państwo, organizatorzy Francuskiego Tygodnia Społecznego zaprosili nas, swoich ubogich braci i siostry w wierze do swojego kraju na kongres chrześcijan. Ale jak się okazało, pod przykrywką debat o tym, czy religia jest szansą czy zagrożeniem dla społeczeństw, odbywał się kongres hodowców wiewiórek... sami zobaczcie...


























poniedziałek, 1 grudnia 2008

Mazelli 2009

maz

Moi mili raczcie wybaczyć mnie te długaśne absencje abstynencje, no ale nic bez powodu się nie dzieje. Powodem owym jest moja podróż do kraju żabich udek, wina i śmierdzących serów. Trzy urocze dni w uroczych okolicznościach czasu, przyrody i osobowości. Miasto Lyon rozkoszowało me oczy pięknymi widokami, które uwieczniałam dzięki wielkoduszności i uprzejmości siostry mej osobistej Alutencji Pierwszej - królowej koloru blond, zakupów w ciuchlandach i bezpośredniej aparycji (czego jej wszystkiego, jako żyję, zazdraszczam).

O Lyonie niejedno jeszcze napiszę. To dla wielbicieli Francji i tego bloga. Panowie zajrzyjcie tu jutro, coś dla Was na pewno się znajdzie. A teraz możecie już zakończyć wnikanie w treść owegoż wpisu. Jeśli jednak z jakichś powodów zajrzycie dalej, to wspomnijcie (moje ulubione) złote słowa z reklamy Tyskiego (niekoniecznie ulubionego) "Ale liczy się wnętrze..."


Drogie Panie tymczasem zapraszam na prezentację nowego kalendarza na rok 2009. Dzięki niemu będziecie mogły podziwiać uroki Lyonu przez 12 miesięcy. Tak jak w przyrodzie - każdy miesiąc inny - tak i nasz kalendarz prezentuje wachlarz widoków - każda z Was znajdzie coś dla siebie. W tym miejscu pragnę podziękować sponsorom - organizatorom Francuskiego Tygodnia Społecznego; Marcie Pejcie - za tytuł kalendarza, wsparcie i szaleństwo na parkiecie; Julce - za możliwość obcowania z osobą urzekająco pod wpływem bożole; Kubie - za pomoc w polowaniach na 'sierpień'; firmie fiok i wspólnicy - za to że dała urlop Kubie; Piotrkowi - za poduszke; Pawłowi - za awanture - nie dziękuję.

Miłe Panie, przed Wami Mazelli 2009:

styczeń



luty



marzec



kwiecień



maj



czerwiec



lipiec



sierpień


wrzesień



październik



listopad



grudzień

czwartek, 20 listopada 2008

to jest kraj dla starych ludzi

ank
20.11.2008
W taki dzień nic nie zapowiada, że może wydarzyć się coś dobrego. Człowiek wychodzi z rana z domu, wiatr głowę mu urywa, najgorsze wspomnienia o latających blachach wracają. Wiatr dmie tak, że prawdziwej Marry P. wydaje się, iż czas już opuszczać tę krainę i wracać w świat czarów. Potem wystarczy krótki spacer, a ubrania i buty są tak mokre, że basen można by napełnić. A tu na lekcji jedno z moich siedmioletnich dzieci postanawia nie rozmawiać. I trzeba uczyć alfabetu w języku mruczando - języku, którym mówią mruczaki, czyli dzieci, które nie chcą mówić ze swoim nauczycielem.
Ale to wszystko nic, kiedy na koniec dnia można spotkać człowieka naprawdę magicznego. Teraz to bardzo popularne, żeby firmy robiły coś non-profit. W mojej firmie ja się tym zajmuje. Pan Andrzej prowadzi powstańcze radio, maszt stoi na jednym z ursynowskich bloków, w domu pełno aparatury, którą pan Andrzej sam chyba zmajstrował (te wojenne nawyki). I stamtąd radio nadaje. Przybyłam dziś wieczorem w ten świat pokręteł, fortepianu i opowieści historycznych, coby wziąć kilka autografów. Na dzień dobry (a raczej dobry wieczór) dostałam kuksańca w plecy, żebym się nie garbiła. Pan Andrzej zapytał czy już wyszłam za mąż, a kiedy powiedziałam, że nie, to powiedział, że zbyt wymagająca jestem. Ja? Wymagająca?
Niewiele było trzeba, żeby znów popłynęły opowieści sprzed wojny, wojenne, powojenne. Wszystkie bardzo mądre, prawdziwe. Ot choćby ta o wujku pana Andrzeja, który był przed wojną świetnym pilotem, w 1939 wyprowadził całą eskadrę samolotów do Francji i zginął zestrzeloeny przez Niemców nad Francją, kiedy leciał angielskim bombowcem. I ten pilot miał kiedyś mieszkanie w domu lotnika na Hożej.

p. Andrzej: I to jest moje. Trzeba to odzyskać. Wie Pani po co?
ja: wiem :)
p. Andrzej: więc?
ja: Pan tam pewnie chce jakiś maszt do radia postawić. Już ja pana znam.
I zgadłam :) W ramach opowieści samolotowych, p. Andrzej stwierdził, że trzeba kupic szybowiec i on mnie nauczy latać. Bo na pewno mam do tego talent.
Urocza to była wizyta. I długo ją moje serce pamiętać będzie... bo p. Andrzej zrobił mi taką kawę - siekierę, że do drugiej spać nie mogłam. Musiałam zagryzać tę kawę pączkiem.

Ciekawe kiedy się zaczną te moje szybowcowe lekcje? :)

środa, 5 listopada 2008

Po co ludzie chodzą do kościoła?

maz

A na ten przykład prosze ja Was, żeby powspominać tych, którz odeszli.

3 listopada kościół Dominikanów przy ul. Freta jak co roku od pamiętnego A.D. 2005, kiedy to jeszcze byłam nastolatką, wypełniły snopy kolorowych świateł i muzyka artystów polskiej sceny. "Zaduszki artystów" - takoż zwie się to niezwykłe spotkanie. Wspominaliśmy i artystki jazzowe, i polskich zacnych poetów - Stachurę, Grochowiaka, Baczyńskiego, i Agatę Mróz i wielu wielu innych. Tu pozwolę sobie na wymienienie tych, co wspominali: Natalia Przybysz, Mateusz i Matylda Damięccy z gibkim Modestem Rucińskim, Kaśka i Wojciech Zielińscy, Karim Matusiewicz z Karimsky Club, prosty jak kij od mopa Andrzej Krzywy, Ernest Bryll, Zygmunt Muniek Staszczyk (fuj!), Igor Zdrojecki i Ania Woźnica, Adam Krylik i Jacek Wąsowski, Tomek Kamiński, Siewcy Lednicy, Wojtek Klich i Bardzo Orkiestra oraz Małgosia Szarek.


Pięknie było, no.








wtorek, 4 listopada 2008

finisz igrzysk

ank

Chyba w zadnym innym kraju kampania wyborcza nie trwa tak długo, jak w JUESEJ. 2 lata. Niby nasi też się do takich standardów przymierzają, ale to nieudolne próby. Tym razem wyscig jest doprawdy sepktakularny. Po jednej stronie Demokrata Barack Obama - Afroamerykanin, który by zdobyć nominację musiał pokonać Hillary C., kobietę. Generalnie jakby nie było, byłoby rewolucyjnie. Po drugiej stronie McCain - stary dziadek, republikanin, jakby z nalepionym na czole hasłem szlacheckiej Rzeczypospolitej "nihil novi".


Zapytacie Państwo czemu o tym w ogóle piszę. Bo idzie nowe, tak myślę. Nowe w postrzeganiu Stanów. Nagle ten często bardzo rasistowski (no, nie bójmy się tego słowa) kraj ma mieć prezydenta nie-białego. Cieszy się z tego świat, choć z bardzo różnych pobudek. Np. rosyjski polityk Żirinowski mówi, że ta prezydentura przyniesie osłabienie Ameryki. Ale kto by wierzył facetowi o takiej twarzy??



No dobrze, dobrze - twarzy się nie wybiera - niech Wam będzie.

Inni, jak choćby mieszkańcy Kenii, cieszą się na serio - ten kraj to prawdziwy fanclub Obamy na uchodźctwie. Zamierzają upiec woła z okazji zwycięstwa, dzieci otrzymują imię Barack, produkuje się piwo "Senator".. ba! zrealizowano nawet musical... "OBAMA"!! To się dopiero nazywa oddany naród! Ok, myśmy mieli film o kradzieży księżyca, ale to było wcześniej, więc się nie liczy. Może z okazji naszych wyborów wróci na rynek guma "Donaldówka"? Fajnie by było. Tam były takie extra historyjki. Można było je zbierać, potem się wymieniać...

Wybory to fajna sprawa, nie??

A Wy na kogo byście zagłosowali??

sobota, 1 listopada 2008

komu w drogę, temu antyhalloween

maz

Podróże. Któż ich nie lubi? no dobra - mój kot, ale poza tym to większość przedstawicieli homo sapiens sapiens raczej odczuwa przyjemność z relaksującej czynności bycia w drodze. Nawet jeśli jest jest to podróż ciasnym busem i trwa 9 godzin. Tyle właśnie trwała moja czwartkowa podróż. O 7.50 przedzierając się przez tłum skośnookich ludzi, golfów, pasków, butów i gaci udało mi się zająć miejsce w busie relacji Warszawa-Hrubiszów. Przebywszy 300 km wysiadłam na przystanku pod Domem Kultury, dawniej pw "Przyjaźni Polsko - Radzieckiej" i udałam się do Urzędu Gminy. Wypełniłam formularz, skoczyłam do banku, wpłaciłam 30 zł, wróciłam do Gminy, złożyłam papierki, dowód wpłaty i dwa zdjęcia i po 25 minutach od przybycia już wsiadałam w dyliżans powrotny. Załatwienie nowego dowodu zajęło mi 9,5 godziny, w tym 9 godzin podróży. A dzisiaj co? Ano jak się pewnie Państwo domyśłacie, zadzwoniła babcia, że moje zgubione dokumenty się znalazły. Przewrotność tzw. losu postanowiła zabawić w mojej egzystencji no i pozostaje tylko czekać na kolejne rewelacje. Kto wie, może wtorkowy informatyk nagle porzuci swą dziewoję i czem prędzej uderzy do mnie w konkury, właśnie teraz, kiedy już stracił w moich oczach i posłałam go na księżyc.

Na koniec wyrażę mój żal do Rodaków. Tych, co świętują halloween. Ludzie, czyście wydrążyli swoje czaszki z mózgu tak jak te cholerne dynie? No żebyśmy jeszcze nie mieli własnej tradycji to bym zrozumiała, a tak..litości. Wczoraj przechodząc obok ursynowskiego klubu jazzowego uroczyście dokonałam protestacyjnego aktu antyhalloweenowego - podniosłam przykrycie dyni i bezczelnie zdmuchnęłam palącą się wewnątrz swieczke. Moja towarzyszka Ada wykazując strach przed aresztowaniem za niszczenie mienia oswiadczyła, że w ramach tej masowej akcji jutro na grobach zapali za każdą widzianą dynię 4 znicze. No, niech jej będzie.

czwartek, 30 października 2008

wesołych świąt

ank

sms do szefa:
"panie mecenasie. mam pytanie odnosnie tera ztego weekendu, poniewaz jade do swej rodzinnej miejscowosci. czy w zwiazku z tym bede mogla jutro wyjsc przed pietnasta, a w poniedzialek bylabym w pracy ok jedenstanej? pozdrawiam"

sms od szefa:
"oczywiscie! wesołych świąt ;-)"

wesołych więc..

środa, 29 października 2008

Nic co ludzkie nie jest mi obce..

maz

Homo sum humani nihil a me alienum puto - rzekł dnia pewnego Terencjusz nie mając bladego pojęcia, że gdy w Nilu upłynie wiele wody a na niebie zajaśnieją nowe gwiazdy i nastanie rok 2008 po narodzeniu Chrystusa (o którym rzeczony komediopisarz słyszał, bądź nie) to na blogu pewna niewiasta zacytuje jego słowa. I nie miał bladego pojęcia, jakie okoliczności mogą ją do tego nakłonić.


Ten tytuł, ten wstęp jest, nie ukrywam, pewnym usprawiedliwianiem, pewnym poszukiwaniem wyrozumiałości u drogich Czytelników. Wszak treści następujące dalej mogą wydać się niektórym skandalizujące...

Ubiegły weekend przeminął pod znakiem rodziny. Niektórzy mawiają, że "rodziny się nie wybiera", inni że "z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu". Ale prawda bliska mi, brzmi w piosence Starszych Panów "rodzina nie cieszy gdy jest, lecz kiedy jej nima, samotnyś jak pies".

Wbrew tym słowom moja rodzina cieszy. No bo mili Państwo, jak tu się nie ucieszyć, gdy babcia przy deserze, po pysznym obiedzie, zadaje pytanie czy nie mam płaszcza, po czym dobitnie mnie uświadamia, że ubieram się jak 14-latka, a jestem przecież dorosłą panienką! I że w Warszawie to sie mogę ubierać jak chcę, ale jak przyjeżdżam do nich, to mam nosić płaszcz, bo taka jest pora roku!

Jak się nie cieszyć, gdy córka babci, a moja własna matka chrzestna wraz z jej małżonkiem, wujem, od progu domagają się raportu ze stanu posiadania narzeczonego. I widząc mnie pojedynczą wciąż, mówią, że mam humory bo mi brakuje pocałunków, pieszczot i seksu. I że następnym razem mam ich odwiedzić z kolegą.

Żeby czara goryczy się nie wylała, kończę już z ironią. I teraz o szczerej radości:)
No bo jak się nie cieszyć, kiedy jadę do drugiej babci, której w obecności innej ciotki i wujka, wylewam w rękaw żale z racji powyższych atrakcji, a oni na to radzą, żebym uświadomiła ciocię, że są inne sposoby zaspokajania potrzeb, po czym sypią dowcipami o urządzeniu imitującym męskie genitalium. Babcia opowiada anegdotę o tym jak córka zostawia na stole owoż urządzenie, wychodzi z pokoju, wraca, na stole stoją już dwa kieliszki, a ojciec nalewa wódkę. Córka pyta - tato co robisz? A on - piję z zięciem.
Następnie moja ciotka konkluduje, żebym może takiego kawalera przywiozła, żeby tamta, spragniona wesela w rodzinie, ciotka wreszcie dała mi spokój.


Mili Państwo, troszke nakłamałam w tym tytule, bo jednak wiele słów, jakie tu wpisałam określa pojęcia absolutnie mi nie znane. A to, że nie oblewam się teraz rumieńcem zawstydzenia zawdzięczam po prostu tej gałęzi mojej rodziny, której nic co ludzkie obce nie jest a która dzięki temu z rozbrajającą szczerością pomogła mi wydostać się z chandry. Rodzina to jest siła!


wtorek, 28 października 2008

rachunko-ooooo-wosc

ank

Zapewne nie wszyscy jeszcze wiedzą, ale zaczęłam trzecie studia. Tłumaczyc to zapewne należy moim totalnym potłuczeniem, szaleństwem, nienormalnościa, a może po prostu... głodem wiedzy i wrażeń* (* - niepotrzebne skreślić). Coby pozostać w duchu katolickiej uczelni, tym razem wybrałam się na KUL. Studia podyplomowe - rachuko-oooo-wosc i fi-naaaaa-nse. Srednia wieku studentów trudna do ustalenia, mnóstwo jednak tradycyjnych pań księgowych, które w moim mętnym wyobrażeniu zawsze mają ok 50 lat, ok 50 kg za duzo i nazywają się Teresa. Te oto kobiety posiadają tajemną wiedzę na temat ko-ooo-nt księ-gooo-wyyyych, spraw-ooooo-zadn finans-oooowych, faaaaaktur oooooraaaz innych tego typu magicznych dla mnie do zeszlej soboty pojec. Niechze sobie kochani Czytelnicy nie mysla, ze znow postanowiłam się przekwalifikować: od dziennikarki, teologa, nauczycielki angielskiego, prawnika po ksiegowa. Absolutnie. Mnie się drodzy Państwo marzy wiedziec duzo... duzo.. duzo.. A jak już szacowne grono moich wspołlokatorko-przyjaciolek zdecyduje sie rozkrecic jakis intratny biznes, to ktoś będzie musiał tego pilnować. Postanowiłam więc zainwestować!!
Nawet nie wiecie, jakie uniesienia mozna przezywać na wykładzie z podstaw rachunkowsci trwającym 6 (słownie: SZEŚĆ) godzin! Pani doktor z wzrokiem utkwionym w jakims niewidzialnym ontosie, wznosząc ręce ku górze, niczym chwaląc swe bóstwo, z głosem rozedrganym, którego vibratto zdradzało prawdziwą namiętność.. opowiadała o naszej firmie, która robi garsonki i jak księguje się taki oto biznes.


Zjazdy mam prawie co tydzien, więc:
ps. Ewentualne wpłaty na pozniejsze leczenie mozna dokonywac na konto po uprzednim wyslaniu maila.

oblewanie imienin

ank

Nasz szanowny wielce druh i przyjaciel, Szymon Mo. dziś obchodzi imieniny (... tu Państwo zaczynacie w komentarzach pisać życzenia.. bardzo ładnie, dziękuję...). Z tejze to okazji nad wyraz szacownej zorganizował był on imieniny, które śmiało potraktować można jako przed-parapetówkę. Muzycznie było, bo lokal mieści się na Bacha ulicy (tak, tak.. Szymon, to kolejny z sąsiadów typu: bliższy). Gwar, śmiech, ekstrwaganckie sałatki z przepisu ekscentrycznych kobiet, rozmowy o polityce, sztuczki prestidigitatorów z ołówkiem w roli głównej, szalone prezenty... poważne wyznania. O, tak! Było jedno wyznanie młodej żonki na temat męża, który z zarliwoscia rozprawiał o meandarch wiejskiej politykij, tfu!! tzn. polityki z Wiejskiej, która zapytana czy ona moze długo tak słuchac o tej polityce, wyznała, iz ona z nią.. sypia!!
Oblewanie imienin jednak odbyło się z wielkim rozmachem.. na niebiesko bowiem! I drodzy czytelnicy nie było to blue curacao bynajmniej, tylko prawdziwy aromatyczny.. płyn do płukania marki Lenor! Lał się po ścianach, meblach, oknach i podłodze... no dobrze, rozpedziłam się - tylko po podłodze. Tym bowiem blue akcentem zakończyła sie imieninowa impreza. Po czyms takim wypadało tylko zrobić.. pranie! :)

wtorek, 21 października 2008

Sita śpiewa bluesa

maz
Przez ostatni tydzień na Warszawskim Festiwalu Filmowym oprócz tego, że ciężko pracowałam i cieszyłam oczy widokiem ciekawych mężczyzn, obejrzałam też kilka świetnych filmów, które zapamiętam do końca życia. Oto fragment jednego z nich:


poniedziałek, 20 października 2008

Miała baba portfel

maz

"Życie to nie je bajka" mawiał...yy...mmm...yyy...no, mawiał ktoś. A na dowód mili Państwo - mój dowód. Dowód osobisty ze zdjęciem - pożal się Boże - Mazi lat 18, włosy do pasa, przedziałek, okulary a na twarzy wypisana wielka motywacja życia zakonnego. Dziś już nie ten młody wiek, nie te włosy i motywacja nie ta sama. Acha, no i dowód - który nie jest inny, ale właśnie w ogóle go nie ma. Dowód mój w towarzystwie Prawa Jazdy kat. B oraz 2 kart bankowych wybrali się w moim portfelu na wycieczkę i nie mają chyba zamiaru wrócić. A okoliczności zniknięcia - godne pożałowania.

Koledzy z pracy (a pracuję, jak wiemy w pewnej agencji. Dodam - informacyjnej, żeby nie byo wątpliwości) Wojciech lat ok 30 oraz Krzysztof lat 45 zabrali mnie do knajpy pamiętającej jeszcze chyba czasy Gierka, gdzie niestrudzenie przed pracą, w czasie pracy i po pracy odpoczywają pracownicy Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Koledzy między opowieściami o swoich ukochanych, o dzieciach, o studiach i o Bogu próbowali przekonać mnie żebym nie kończyła mojej agentury. Że niby z szefem można wytrzymać, że w gruncie rzeczy to też dobry człowiek, że nie mam na utrzymaniu rodziny, więc nie muszę więcej zarabiać.. i takie tam. A że rozmowy sprawiają, że w gardle zasycha - to podlewaliśmy je złocistym płynem spożywczym. I w ten oto sposób moja czujność została lekko uśpiona - opuściwszy bar, jak prawdziwa imprezowiczka, albo zgubiłam portfel - albo pozwiliłam komuś ukraść go. Jedno jest pewne - straciłam go.

A jeśli jeszcze ktoś ma wątpliwości i łudzi się że życie jednak jest namalowane kolorowymi kredkami, to dodam, że następnego dnia (a był to wtorek), gdy przybyłam do redakcji, było już tylko coraz gorzej. Wchodząc do mojego pokoju ujrzałam redakcyjnego kolegę oraz uroczego informatyka (wszak był to wtorek, a we wtorki ten cukiereczek u nas pracuje) i dopełniwszy etykiety pracowniczej witając się z panami krótkim "cześć", jęłam wylewać żal
mój po straconych dokumentach. I coż, już w pierwszej chwili wylało się słowo, którego nie zacytuję tu, wszak blog jest dostępny także przed 22.00, ale możecie się Państwo domyślić jak może brzmieć zdanie "ktoś zaje... mi portfel!" w ustach osoby rozżalonej i rozzłoszczonej. W tej sekundzie, kiedy mój aparat gębowy wysłał w przestrzeń kosmiczną płaczliwą frazę, ujrzałam, że przede mną są nie 2, a 3 osoby. Tą trzecią był pan Andrzej. Jedyny człowiek w redakcji, do którego nie mówię po imineniu... Pan Andrzej nie skomentował incydentu, a chłopaki zaczęli mnie pocieszać. I tu, moi mili, kolejny dowód, że życie to nie bajka. Wszak informatyk ma same minusy - nie dość, że jest rozgarnięty, uroczy, przemiły dla oka to jeszcze potrafi się bić (jakie to męskie!). Ależ to są plusy - Państwo powiedzą. No, dobrze, niech będzie. Ale są to plusy ujemne, bo cukiereczek... ma dziewczyne. I oto jak mnie mężczyzna ów pocieszał: "Nie martw się, ja np. wczoraj zostawiłem portfel u mojej dziewczyny".

Cóż, mili Państwo, życie to nie bajka, i moja przewrtona natura miast wyprodukować ładunek agresji i skierować go w stronę niepoprawnego pocieszacza, uznała owo zachowanie za urocze.

Jutro wtorek. Jeśli znów przez miasto przetoczy się fala niefortunności, może się zdarzyć, że Pan od komputerów urzecze mnie do stopnia niewytrzymałości. A co, jeśli wtedy rzucę się na niego z deszczem pocałunków? Ano, drodzy Państwo, powtarzam sobie to co powiedziała ciotka Aneta Skarpeta: Na szczęście on jest mistrzem w taekwndo - da radę chłopak obronić się przede mną.

poniedziałek, 13 października 2008

cebulowo mi

maz

w sobotę na Pięciolinii świętowaliśmy dzień narodzin Rudej. Impreza pod hasłem "Rudo mi" przyciągnęła znajomych odzianych w elementy wiadomego koloru. Było miło, rozmownie, głośno i tanecznie. Dowodem na to, że impreza naprawdę była udana jest... cebula...tak tak moi drodzy. Otóż nasi goście dyskutujący na balkonie na tematy, jak mniemam oscylujące pomiędzy kryzysem finansowym a kryzysem hierarchii kościelnej, nagle ujrzeli zjawisko niebywałe. Na balkonie wylądował woreczek foliowy. W nim znaleźli CEBULĘ i list. Na kartce wykaligrafowano:

Szanowni sąsiedzi
Może przenieście się do pobliskiego pubu
Jesteście zbyt głośni!
Macie szansę do 22.30
potem wzywamy POLICJĘ
SĄSIEDZI

I taką to atrakcję zapewnili nam sąsiedzi o kulturze jakiej nie powstydziłyby się choćby stworzenia zamieszkujące nasze warszawskie zoo.

Na koniec dialog imprezowy. Piszu i Ewa chcą jechać już ddo domu.

Piszman: dobra, to my jedziemy
Ada: nieee, jeszcze zostańcie
Piszman: wiesz gdzie mieszka moja narzeczona? na Powązkach
Ada: Naprawdę? która krypta?

sobota, 11 października 2008

dobry Kryzys nie jest zły!

maz

Jesień złota polska, a jakże! Deszcz szeleszczący żółtych liści obsypuje co dzień moją głowę, kiedy to transportuję ją zwiewnie do roboty, którą to rzucić muszę jak najszybciej.
A w naszym pięcioliniowym komjuniti nadejście jesieni, od zarania dziejów, oznajmia nęcącym zapachem ciasto Kryzysowe. Tajemną miksturę przekazała mi mama, a jej moja własna babcia, czyli mamy teściowa. Nadejście sezonu Kryzysowego jest nieprzewidywalne jak co roku, zupełnie jak pękanie lodowca na Alasce na przedwiośniu. I podobnie jak rozłam lodu w odlegej krainie jest przyczyną dziwnych zachowań jej mieszkańców, podobnież Uroczysta Inauguracja Sezonu Kryzysa przyczyniła się do odruchów co najmniej dziwnych.

Tego dnia miałam dokończyć reprodukcję Panoramy Racławickiej na ścianach mego pokoju, jednakże długie wylegiwanie się z racji dnia wolnego od roboty oraz wizyta Anety zainspirowały mnie do spontanicznej zmiany planów na ten dzień. Kiedy Aneta wyjęła z torby pachnące rumiane jabłka poczułam dreszcz emocji godny kury domowej i ku uciesze popiskujących towarzyszek upichciłam Kryzysa. Eventem specjalnym z okazji Uroczystej Inauguracji Sezonu Kryzysa było oglądanie codziennych przygód mieszkańców Cicely w serialu "Przystanek Alaska". Ci, którzy serial znają, wiedzą, że obfituje on w absurdalne i zaskakujące zwroty akcji oraz niebanalne potraktowanie przyziemnych tematów. Wydawało mi się, że dawka 3 odcinków na raz jest znośna dla psychiki moich towarzyszek - jak się jednak okazało....

no nie mam pewności czy to przez ten serial, czy ciasto, czy jesień, czy hormony. W każdym razie Ada i Aneta zainspirowane chyba mieszanką wymienionych tu elementów, najzwyczajniej w świecie... zdemolowały mój pokój... czego dowodem są te oto, drodzy Państwo, fotografie: