poniedziałek, 20 października 2008

Miała baba portfel

maz

"Życie to nie je bajka" mawiał...yy...mmm...yyy...no, mawiał ktoś. A na dowód mili Państwo - mój dowód. Dowód osobisty ze zdjęciem - pożal się Boże - Mazi lat 18, włosy do pasa, przedziałek, okulary a na twarzy wypisana wielka motywacja życia zakonnego. Dziś już nie ten młody wiek, nie te włosy i motywacja nie ta sama. Acha, no i dowód - który nie jest inny, ale właśnie w ogóle go nie ma. Dowód mój w towarzystwie Prawa Jazdy kat. B oraz 2 kart bankowych wybrali się w moim portfelu na wycieczkę i nie mają chyba zamiaru wrócić. A okoliczności zniknięcia - godne pożałowania.

Koledzy z pracy (a pracuję, jak wiemy w pewnej agencji. Dodam - informacyjnej, żeby nie byo wątpliwości) Wojciech lat ok 30 oraz Krzysztof lat 45 zabrali mnie do knajpy pamiętającej jeszcze chyba czasy Gierka, gdzie niestrudzenie przed pracą, w czasie pracy i po pracy odpoczywają pracownicy Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Koledzy między opowieściami o swoich ukochanych, o dzieciach, o studiach i o Bogu próbowali przekonać mnie żebym nie kończyła mojej agentury. Że niby z szefem można wytrzymać, że w gruncie rzeczy to też dobry człowiek, że nie mam na utrzymaniu rodziny, więc nie muszę więcej zarabiać.. i takie tam. A że rozmowy sprawiają, że w gardle zasycha - to podlewaliśmy je złocistym płynem spożywczym. I w ten oto sposób moja czujność została lekko uśpiona - opuściwszy bar, jak prawdziwa imprezowiczka, albo zgubiłam portfel - albo pozwiliłam komuś ukraść go. Jedno jest pewne - straciłam go.

A jeśli jeszcze ktoś ma wątpliwości i łudzi się że życie jednak jest namalowane kolorowymi kredkami, to dodam, że następnego dnia (a był to wtorek), gdy przybyłam do redakcji, było już tylko coraz gorzej. Wchodząc do mojego pokoju ujrzałam redakcyjnego kolegę oraz uroczego informatyka (wszak był to wtorek, a we wtorki ten cukiereczek u nas pracuje) i dopełniwszy etykiety pracowniczej witając się z panami krótkim "cześć", jęłam wylewać żal
mój po straconych dokumentach. I coż, już w pierwszej chwili wylało się słowo, którego nie zacytuję tu, wszak blog jest dostępny także przed 22.00, ale możecie się Państwo domyślić jak może brzmieć zdanie "ktoś zaje... mi portfel!" w ustach osoby rozżalonej i rozzłoszczonej. W tej sekundzie, kiedy mój aparat gębowy wysłał w przestrzeń kosmiczną płaczliwą frazę, ujrzałam, że przede mną są nie 2, a 3 osoby. Tą trzecią był pan Andrzej. Jedyny człowiek w redakcji, do którego nie mówię po imineniu... Pan Andrzej nie skomentował incydentu, a chłopaki zaczęli mnie pocieszać. I tu, moi mili, kolejny dowód, że życie to nie bajka. Wszak informatyk ma same minusy - nie dość, że jest rozgarnięty, uroczy, przemiły dla oka to jeszcze potrafi się bić (jakie to męskie!). Ależ to są plusy - Państwo powiedzą. No, dobrze, niech będzie. Ale są to plusy ujemne, bo cukiereczek... ma dziewczyne. I oto jak mnie mężczyzna ów pocieszał: "Nie martw się, ja np. wczoraj zostawiłem portfel u mojej dziewczyny".

Cóż, mili Państwo, życie to nie bajka, i moja przewrtona natura miast wyprodukować ładunek agresji i skierować go w stronę niepoprawnego pocieszacza, uznała owo zachowanie za urocze.

Jutro wtorek. Jeśli znów przez miasto przetoczy się fala niefortunności, może się zdarzyć, że Pan od komputerów urzecze mnie do stopnia niewytrzymałości. A co, jeśli wtedy rzucę się na niego z deszczem pocałunków? Ano, drodzy Państwo, powtarzam sobie to co powiedziała ciotka Aneta Skarpeta: Na szczęście on jest mistrzem w taekwndo - da radę chłopak obronić się przede mną.

2 komentarze:

Aneta Majewska SHOW pisze...

Cukiereczek pisze się prze wielkie "C" ;)

Stadzik pisze...

Tak samo, jak
C-zekolada
C-udowny
C-zego chciec wiecej
i....
C-uba :P