sobota, 30 sierpnia 2008

o personelu przychodni medycznej słów kilka

maz

Usiadłyśmy wieczorem w, nieskromnie mówiąc, niezwykle pięknym i, nie oszukujmy się - nieco nierozgarniętym składzie w naszej pięcioliniowej kuchni. Flaszka kropla po kropli opróżniała się (sama się opróżniała, a właściwie po prostu wysychała - jak babcię kocham!) z półsłodkiego różowego wina. Wieczór jak każdy inny. Około północy przedpokój zamienił się w salon fryzjerski i wyczarowałam magiczną różczką nowe fryzury moim, pracującym w pewnej przychodni medycznej, uroczym przyjaciółkom - tej, która przez pierwsze 2 dni pracy korzystała z męskiej toalety dla personelu, a zorientowała się dopiero gdy opuszczając kibelek spostrzegła pana doktora przy pisuarze i tej, która zapisała pewnego pana na USG transwaginalne.

A mój kot jest na mnie obrażony, że wyjechałam do ezoterycznych Mienian na tydzień. Na szczęście już wróciłam i będę zadoścuczynić - kotu oraz stęsknionym zapewne cztelnikom pięcioliniowego bloga ;)

sobota, 23 sierpnia 2008

dwa baloniki


Urodzone we wtorek, dwa krzykacze, prawie bliźniaki, piesek i suczka.. czyli dwa baloniki :)

piątek, 22 sierpnia 2008

złote sentencje

"Life is beautiful"
W tłumaczeniu na polski: "życie chłoszcze"

ank

środa, 20 sierpnia 2008

kto pod kim dołki...ten twoim przyjacielem

maz

Swego czasu jedna z autorek tegoż oto bloga spotykała się z pewnym artystą. Człowiek ów grał na basie i na kontrabasie. Mimo iż nasza znajomość zmieniła oblicze, to jednak basista słał zaproszenia na swoje koncerty. Niestety nigdy nie mogłam posłuchać jak mój znajomy i jego bas i kontrabas brzmią na scenie. Chyba najbardziej żal mi koncertu O.S.T.R.ego, ale już nie ma co rozdzierać szat. Wszak wczoraj udałyśmy się z Anką do Tygmontu. by posłuchać światowej muzyki, by poczuć się światowo, warszawsko-europejsko, a nie warszawsko-wiejsko. No i niewątpliwie, by zobaczyć błysk żalu w oczach prawie-byłego (jak wiemy "prawie" robi wielką różnicę). Zjawiwszy się na miejscu, przejrzawszy menu, spośród napojów bezalkoholowych o adekwatnych do nas nazwach ("Dewotka", "Mniszka", "Świętoszka") wybrałyśmy colę i piwo i zajęłyśmy stolik z kartką "rezerwacja" (to nic, że to nie była nasza rezerwacja:)). W trakcie koncertu Joanna Duda Trio, słuchając rzeczywiście światowego jazzu, zapoznałyśmy dziewczynę i chłopaka. Usiedli przy naszym stoliku więc nie było innego wyjścia. Ona - tracącą kontakt z rzeczywistością (spaliła jakiś szit więc nie ma co sie dziwić), on - śmiało zaglądający w moje oczy. Kiedy usłyszał, że wychodzimy przemówił:
- mam dla ciebie śmiałą propozycję (tu wciąż patrzył w moje oczy). Poznajmy się bardziej.
Co to się działo, co sie działo, śpiewał niegdyś Wojciech Młynarski, a ostatnio Adam Nowak. Proszę szanownych Czytelników onieśmieliła mnie ta propozycja, ale pomimo napełnienia moich żył połową litra rozluźniającego napoju - zachowałam zimną krew. Odpowiedziałam, że bardzo dziękuję, ale nie.

W tym momencie pragnę Wam wyznać, że to guzik prawda, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Prawdziwy przyjaciel, moi drodzy, to ten, który kopie pod wami dołek, to ten, który kopie Was, gdy leżycie. A dlaczegóż to mówię? A poniewóż właśnie w momencie, gdy podziękowałam chłopcu za propozycję, moja szanowna przyjaciółka wyrecytowała soczyste:

- ale Mazi. On ma na imię Wiktor. A wiktor oznacza zwycięstwo.

I co z taką zrobić? wydłubać jej oczy? podrzucić pod poduszkę żabę? Wzięła dmuchnęła nowy wiatr w żagle fircyka i radź sobie kobieto. No bo ona po prostu podnosi poprzeczkę, żebym sobie w gorszych sytuacjach radzić umiała. Dziękuję, naprawdę dziękuję. Na szczęście mniej lub bardziej zgrabnie spacyfikowałam chłopca, a opuszczając klub ujrzałam ów wspomniany wcześniej 'prawie błysk'. Niestety nie robi to na mnie wrażenia jak na tej dziewczynie z reklamy. Jak widać 'prawie' robi zasadniczą różnicę :)

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

środa, 13 sierpnia 2008

z kogo się śmiejecie? z samych siebie się śmiejcie!!


Mistrzostwo Ursusa 9.08.2008 na najgłupszą minę imprezy!!!

anik

zahukani mężczyźni

Jak wcześniej pisałam, w mojej pracy są prawie same kobiety. Generalnie szef to facet, ale bardzo rzadko bywa w biurze.
SzeF: Ten Pan co właśnie wyszedł to nasz nowy praktykant?
JusT: No, nie taki tam znowu nowy.
SzeF: A co on taki zahukany i się tak skrada?
JusT: U nas wszyscy mężczyźni tak.
SzeF: No tak....
JusT: Zna Pan to z autopsji?

:)

anik

wtorek, 12 sierpnia 2008

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

wiatr z północy

Moja szanowna przyjaciółka, co to ją wywiało na Majorkę, mówi o mnie Mary Poppins. Miała ta ekscentryczna guwernantka pewną taką przypadłość, iż kiedy przychodził wiatr z północy coś dziwnego się działo (czy za jej przyczyną? ależ skądże :P). Wydarzenia niezwykłe, historie, które przydarzyć się nie powinny. I dziś chyba zawiał wiatr z północy, bo spotkałam pewnego osobnika płci przeciwnej, którego ze dwa lata już chyba nie widziałam. Z początkiem studiów namieszał mi on nawet trochę w głowie, ale to zamierzchła przeszłość. Lekko się ucieszyłam nawet, bo chyba ze 100 kilo przytył od tamtego czasu (oczywiście nie ja to mówię, tylko jego lekarz... ja w ogóle nie zwracam uwagi na takie "szczegóły"). A ja wciąż szczupła i atrakcyjna. Ale spotkanie to na tyle było niespodziewane i dziwne, że... chyba wieje z północy... co jeszcze sie wydarzy?? Jak myślicie??

anik

niedziela, 10 sierpnia 2008

misiaki nie suszyły na Apartamentowej

Kolejny imprezowy weekend tym razem upłynął w Ursusie. Z okazji bowiem urodzin druha nad druhy, czyli Szymona M., odbyła się niezwykła lotnicza impreza. Wprawdzie Ursus to Ursus i najłatwiej tam dojechać traktorem, to wybraliśmy się wesołą kompanią autobusem, który wywiózł nas nie tam gdzie trzeba, więc trzeba było wędrować przez łąkę (oczywiście elegancko przy tym topiąc się w błocie). Dzięki łąkowej przygodzie Szymon został obdarowany pięknym wiechciem łąkowego zielska. Przyjaciele zakupili Szymonowi (jako wytrawnemu kierowcy) CB radio. Misiaki go już nie zsuszą, a szerokości koleżki życzyć mu będą. Po tańcach, pląsach, szarlotkach we wszystkich postaciach po 24 rzekłam "bajo, bajo" i wraz z Adulajdą pogrzmiałyśmy do domu. Z tą jednak dziewoją nawet do windy wsiąść spokojnie nie można, bo ten globtroter postanowił (choć przez przypadek) pokazać nam wszystkie nieparzyste piętra naszego Pięcioliniowego apartamentowca. Uczyniła to opierając się plecami o przyciski. Dobrze, że wąska w barach z niej kobitka, to nie zwiedziłyśmy dzięki temu wszystkich pięter między 1 a 9 :)

anik

czwartek, 7 sierpnia 2008

handlu handlu torbami

Udało mi się dziś odkryć talent handlowy. Nie będę sama wyciągać wniosków, przedstawię sytuację i sami oceńcie Drodzy Czytelnicy.
Wczoraj na allegro zakupiłam 30 ekologicznych toreb, wprost z Krakowa. Cena: 84zł plus 13.5zł koszt kuriera.
1. Wczoraj dzwoni handlowiec i mówi, że przywiezie mi je dziś do wawy.
2. Pan przyjechał prosto pod blok.
3. Pan daje mi 35 toreb i mówi, że to kosztuje 83 zł. Nie mam drobnych - mówi, że będzie po 80zł.
4. Daje jeszcze dwie torby.

Stan faktyczny: Mamy 37 toreb za 80zł.
Wnioski:???

Niniejszy post ma ZMUSIĆ Czytelników do:
a) prawienia mi komplementów
b) KOMENTOWANIA NASZEGO BLOGA!!!!

anik

Warszawa u stóp

To nie jest miłe uczucie, kiedy winda jedzie swoje, a twój żołądek swoje. Siup i jesteś na 26 piętrze. Warszawa u twoich stóp. Nic, tylko ją zdobywać. Z tego miejsca wydaje się nawet miła i spokojna... cóż, pozory Drodzy Państwo. Na 26 piętrze rozgrywają się prawdziwe warszawskie dramaty!!

Tak, tak - wybrałam drogę kariery. Kariery na sali sądowej, na pewno sobie poradzę :) Ale to daleka przyszłość mili Państwo, daleka. Póki co czas wzmożonej (a czasem wcale nie) nauki. A to pisemko, a to pozew, a to skomentować apelację ("mistyczne nieporozumienie" to póki co hit z tego, co czytałam), a to zadzwonić, a to zapytać, a to popracować do 22. Dziś np. odbyłam pierwszą podróż do KRS - miejsce pielgrzymek wszystkich młodych pracowników kancelarii i praktykantów. Pewnie z zamkniętymi oczami mogą trafić na Czerniakowską 100.
Nasza klientela też niczego sobie. Od niektórych bije taki blask gwiazdorstwa, że w trosce o osoby postronne, Bogu ducha winne, nie zdejmują ciemnych okularów nawet w zamkniętych pomieszczeniach coby blask nikogo nie poraził na wieczność. To się nazywa być człowiekiem.
Koleżanki z pracy, bo towarzystwo silnie sfeminizowane, lekko dręczą jednego chłopaka - praktykanta, ku mojej cichej uciesze z drugiego pokoju.
Niekiedy zdarzają się historie tragiczne, w stylu: skończył się papier w drukarce, pani od faktur popsuła się klawiatura, pan z kanapkami ma tylko greckie sałatki, a obiad nam przynoszą ok. 11:30, ale jakoś sobie radzę. Naprawdę. Nie musicie się Drodzy Czytelnicy o mnie zbytnio martwić.
Także trzymajcie kciuki za przyszłą panią mecenas, co umiłowała sobie niebieski żabot przy todze.

ps. Jeśli ktoś nie zrozu
miał niektórych terminów, to nie moja wina.
ps.2. Wbrew political correctness - za to wszystko dziękuję Paragrafowi. Bo taki to Paragraf ma cechę jedną bardzo miłą - umie wątpiącego w siebie kopnąć w cztery szanowne litery, żeby wątpić przestał. I za to Paragrafowi należy się duża butelka wysokoprocentowego gorzkiego i żołądkowego napoju o pomarańczowo-brązowym kolorze.


anik

środa, 6 sierpnia 2008

nasza poem story

na początku był Londyn.
żeby być bliżej tych co bliscy są choć daleko.
potem była
Wiolinowa
bo lud wrzeszczał: "chleba i bloga!"

a dziś Pięciolinia

bo już po prostu nie wypada



(maz - enjoy!)