środa, 20 sierpnia 2008

kto pod kim dołki...ten twoim przyjacielem

maz

Swego czasu jedna z autorek tegoż oto bloga spotykała się z pewnym artystą. Człowiek ów grał na basie i na kontrabasie. Mimo iż nasza znajomość zmieniła oblicze, to jednak basista słał zaproszenia na swoje koncerty. Niestety nigdy nie mogłam posłuchać jak mój znajomy i jego bas i kontrabas brzmią na scenie. Chyba najbardziej żal mi koncertu O.S.T.R.ego, ale już nie ma co rozdzierać szat. Wszak wczoraj udałyśmy się z Anką do Tygmontu. by posłuchać światowej muzyki, by poczuć się światowo, warszawsko-europejsko, a nie warszawsko-wiejsko. No i niewątpliwie, by zobaczyć błysk żalu w oczach prawie-byłego (jak wiemy "prawie" robi wielką różnicę). Zjawiwszy się na miejscu, przejrzawszy menu, spośród napojów bezalkoholowych o adekwatnych do nas nazwach ("Dewotka", "Mniszka", "Świętoszka") wybrałyśmy colę i piwo i zajęłyśmy stolik z kartką "rezerwacja" (to nic, że to nie była nasza rezerwacja:)). W trakcie koncertu Joanna Duda Trio, słuchając rzeczywiście światowego jazzu, zapoznałyśmy dziewczynę i chłopaka. Usiedli przy naszym stoliku więc nie było innego wyjścia. Ona - tracącą kontakt z rzeczywistością (spaliła jakiś szit więc nie ma co sie dziwić), on - śmiało zaglądający w moje oczy. Kiedy usłyszał, że wychodzimy przemówił:
- mam dla ciebie śmiałą propozycję (tu wciąż patrzył w moje oczy). Poznajmy się bardziej.
Co to się działo, co sie działo, śpiewał niegdyś Wojciech Młynarski, a ostatnio Adam Nowak. Proszę szanownych Czytelników onieśmieliła mnie ta propozycja, ale pomimo napełnienia moich żył połową litra rozluźniającego napoju - zachowałam zimną krew. Odpowiedziałam, że bardzo dziękuję, ale nie.

W tym momencie pragnę Wam wyznać, że to guzik prawda, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Prawdziwy przyjaciel, moi drodzy, to ten, który kopie pod wami dołek, to ten, który kopie Was, gdy leżycie. A dlaczegóż to mówię? A poniewóż właśnie w momencie, gdy podziękowałam chłopcu za propozycję, moja szanowna przyjaciółka wyrecytowała soczyste:

- ale Mazi. On ma na imię Wiktor. A wiktor oznacza zwycięstwo.

I co z taką zrobić? wydłubać jej oczy? podrzucić pod poduszkę żabę? Wzięła dmuchnęła nowy wiatr w żagle fircyka i radź sobie kobieto. No bo ona po prostu podnosi poprzeczkę, żebym sobie w gorszych sytuacjach radzić umiała. Dziękuję, naprawdę dziękuję. Na szczęście mniej lub bardziej zgrabnie spacyfikowałam chłopca, a opuszczając klub ujrzałam ów wspomniany wcześniej 'prawie błysk'. Niestety nie robi to na mnie wrażenia jak na tej dziewczynie z reklamy. Jak widać 'prawie' robi zasadniczą różnicę :)

2 komentarze:

Tygrysek pisze...

No nie Maz. Normalnie szacuneczek. Co do przyjaciolek to widzisz jak to w zyciu bywa. A moze owa szacowna kobieta, co towarzyszyc Ci raczyla, sama miala ochote poznac Wiktora i w ten to nieumiejetny sposob chciala Ci to zakomunikowac. Jednym slowem: chciala dobrze a wyszlo jak zawsze.

Aneta Majewska SHOW pisze...

a zdjęcia....? obiecałaś........