czwartek, 30 października 2008

wesołych świąt

ank

sms do szefa:
"panie mecenasie. mam pytanie odnosnie tera ztego weekendu, poniewaz jade do swej rodzinnej miejscowosci. czy w zwiazku z tym bede mogla jutro wyjsc przed pietnasta, a w poniedzialek bylabym w pracy ok jedenstanej? pozdrawiam"

sms od szefa:
"oczywiscie! wesołych świąt ;-)"

wesołych więc..

środa, 29 października 2008

Nic co ludzkie nie jest mi obce..

maz

Homo sum humani nihil a me alienum puto - rzekł dnia pewnego Terencjusz nie mając bladego pojęcia, że gdy w Nilu upłynie wiele wody a na niebie zajaśnieją nowe gwiazdy i nastanie rok 2008 po narodzeniu Chrystusa (o którym rzeczony komediopisarz słyszał, bądź nie) to na blogu pewna niewiasta zacytuje jego słowa. I nie miał bladego pojęcia, jakie okoliczności mogą ją do tego nakłonić.


Ten tytuł, ten wstęp jest, nie ukrywam, pewnym usprawiedliwianiem, pewnym poszukiwaniem wyrozumiałości u drogich Czytelników. Wszak treści następujące dalej mogą wydać się niektórym skandalizujące...

Ubiegły weekend przeminął pod znakiem rodziny. Niektórzy mawiają, że "rodziny się nie wybiera", inni że "z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu". Ale prawda bliska mi, brzmi w piosence Starszych Panów "rodzina nie cieszy gdy jest, lecz kiedy jej nima, samotnyś jak pies".

Wbrew tym słowom moja rodzina cieszy. No bo mili Państwo, jak tu się nie ucieszyć, gdy babcia przy deserze, po pysznym obiedzie, zadaje pytanie czy nie mam płaszcza, po czym dobitnie mnie uświadamia, że ubieram się jak 14-latka, a jestem przecież dorosłą panienką! I że w Warszawie to sie mogę ubierać jak chcę, ale jak przyjeżdżam do nich, to mam nosić płaszcz, bo taka jest pora roku!

Jak się nie cieszyć, gdy córka babci, a moja własna matka chrzestna wraz z jej małżonkiem, wujem, od progu domagają się raportu ze stanu posiadania narzeczonego. I widząc mnie pojedynczą wciąż, mówią, że mam humory bo mi brakuje pocałunków, pieszczot i seksu. I że następnym razem mam ich odwiedzić z kolegą.

Żeby czara goryczy się nie wylała, kończę już z ironią. I teraz o szczerej radości:)
No bo jak się nie cieszyć, kiedy jadę do drugiej babci, której w obecności innej ciotki i wujka, wylewam w rękaw żale z racji powyższych atrakcji, a oni na to radzą, żebym uświadomiła ciocię, że są inne sposoby zaspokajania potrzeb, po czym sypią dowcipami o urządzeniu imitującym męskie genitalium. Babcia opowiada anegdotę o tym jak córka zostawia na stole owoż urządzenie, wychodzi z pokoju, wraca, na stole stoją już dwa kieliszki, a ojciec nalewa wódkę. Córka pyta - tato co robisz? A on - piję z zięciem.
Następnie moja ciotka konkluduje, żebym może takiego kawalera przywiozła, żeby tamta, spragniona wesela w rodzinie, ciotka wreszcie dała mi spokój.


Mili Państwo, troszke nakłamałam w tym tytule, bo jednak wiele słów, jakie tu wpisałam określa pojęcia absolutnie mi nie znane. A to, że nie oblewam się teraz rumieńcem zawstydzenia zawdzięczam po prostu tej gałęzi mojej rodziny, której nic co ludzkie obce nie jest a która dzięki temu z rozbrajającą szczerością pomogła mi wydostać się z chandry. Rodzina to jest siła!


wtorek, 28 października 2008

rachunko-ooooo-wosc

ank

Zapewne nie wszyscy jeszcze wiedzą, ale zaczęłam trzecie studia. Tłumaczyc to zapewne należy moim totalnym potłuczeniem, szaleństwem, nienormalnościa, a może po prostu... głodem wiedzy i wrażeń* (* - niepotrzebne skreślić). Coby pozostać w duchu katolickiej uczelni, tym razem wybrałam się na KUL. Studia podyplomowe - rachuko-oooo-wosc i fi-naaaaa-nse. Srednia wieku studentów trudna do ustalenia, mnóstwo jednak tradycyjnych pań księgowych, które w moim mętnym wyobrażeniu zawsze mają ok 50 lat, ok 50 kg za duzo i nazywają się Teresa. Te oto kobiety posiadają tajemną wiedzę na temat ko-ooo-nt księ-gooo-wyyyych, spraw-ooooo-zadn finans-oooowych, faaaaaktur oooooraaaz innych tego typu magicznych dla mnie do zeszlej soboty pojec. Niechze sobie kochani Czytelnicy nie mysla, ze znow postanowiłam się przekwalifikować: od dziennikarki, teologa, nauczycielki angielskiego, prawnika po ksiegowa. Absolutnie. Mnie się drodzy Państwo marzy wiedziec duzo... duzo.. duzo.. A jak już szacowne grono moich wspołlokatorko-przyjaciolek zdecyduje sie rozkrecic jakis intratny biznes, to ktoś będzie musiał tego pilnować. Postanowiłam więc zainwestować!!
Nawet nie wiecie, jakie uniesienia mozna przezywać na wykładzie z podstaw rachunkowsci trwającym 6 (słownie: SZEŚĆ) godzin! Pani doktor z wzrokiem utkwionym w jakims niewidzialnym ontosie, wznosząc ręce ku górze, niczym chwaląc swe bóstwo, z głosem rozedrganym, którego vibratto zdradzało prawdziwą namiętność.. opowiadała o naszej firmie, która robi garsonki i jak księguje się taki oto biznes.


Zjazdy mam prawie co tydzien, więc:
ps. Ewentualne wpłaty na pozniejsze leczenie mozna dokonywac na konto po uprzednim wyslaniu maila.

oblewanie imienin

ank

Nasz szanowny wielce druh i przyjaciel, Szymon Mo. dziś obchodzi imieniny (... tu Państwo zaczynacie w komentarzach pisać życzenia.. bardzo ładnie, dziękuję...). Z tejze to okazji nad wyraz szacownej zorganizował był on imieniny, które śmiało potraktować można jako przed-parapetówkę. Muzycznie było, bo lokal mieści się na Bacha ulicy (tak, tak.. Szymon, to kolejny z sąsiadów typu: bliższy). Gwar, śmiech, ekstrwaganckie sałatki z przepisu ekscentrycznych kobiet, rozmowy o polityce, sztuczki prestidigitatorów z ołówkiem w roli głównej, szalone prezenty... poważne wyznania. O, tak! Było jedno wyznanie młodej żonki na temat męża, który z zarliwoscia rozprawiał o meandarch wiejskiej politykij, tfu!! tzn. polityki z Wiejskiej, która zapytana czy ona moze długo tak słuchac o tej polityce, wyznała, iz ona z nią.. sypia!!
Oblewanie imienin jednak odbyło się z wielkim rozmachem.. na niebiesko bowiem! I drodzy czytelnicy nie było to blue curacao bynajmniej, tylko prawdziwy aromatyczny.. płyn do płukania marki Lenor! Lał się po ścianach, meblach, oknach i podłodze... no dobrze, rozpedziłam się - tylko po podłodze. Tym bowiem blue akcentem zakończyła sie imieninowa impreza. Po czyms takim wypadało tylko zrobić.. pranie! :)

wtorek, 21 października 2008

Sita śpiewa bluesa

maz
Przez ostatni tydzień na Warszawskim Festiwalu Filmowym oprócz tego, że ciężko pracowałam i cieszyłam oczy widokiem ciekawych mężczyzn, obejrzałam też kilka świetnych filmów, które zapamiętam do końca życia. Oto fragment jednego z nich:


poniedziałek, 20 października 2008

Miała baba portfel

maz

"Życie to nie je bajka" mawiał...yy...mmm...yyy...no, mawiał ktoś. A na dowód mili Państwo - mój dowód. Dowód osobisty ze zdjęciem - pożal się Boże - Mazi lat 18, włosy do pasa, przedziałek, okulary a na twarzy wypisana wielka motywacja życia zakonnego. Dziś już nie ten młody wiek, nie te włosy i motywacja nie ta sama. Acha, no i dowód - który nie jest inny, ale właśnie w ogóle go nie ma. Dowód mój w towarzystwie Prawa Jazdy kat. B oraz 2 kart bankowych wybrali się w moim portfelu na wycieczkę i nie mają chyba zamiaru wrócić. A okoliczności zniknięcia - godne pożałowania.

Koledzy z pracy (a pracuję, jak wiemy w pewnej agencji. Dodam - informacyjnej, żeby nie byo wątpliwości) Wojciech lat ok 30 oraz Krzysztof lat 45 zabrali mnie do knajpy pamiętającej jeszcze chyba czasy Gierka, gdzie niestrudzenie przed pracą, w czasie pracy i po pracy odpoczywają pracownicy Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Koledzy między opowieściami o swoich ukochanych, o dzieciach, o studiach i o Bogu próbowali przekonać mnie żebym nie kończyła mojej agentury. Że niby z szefem można wytrzymać, że w gruncie rzeczy to też dobry człowiek, że nie mam na utrzymaniu rodziny, więc nie muszę więcej zarabiać.. i takie tam. A że rozmowy sprawiają, że w gardle zasycha - to podlewaliśmy je złocistym płynem spożywczym. I w ten oto sposób moja czujność została lekko uśpiona - opuściwszy bar, jak prawdziwa imprezowiczka, albo zgubiłam portfel - albo pozwiliłam komuś ukraść go. Jedno jest pewne - straciłam go.

A jeśli jeszcze ktoś ma wątpliwości i łudzi się że życie jednak jest namalowane kolorowymi kredkami, to dodam, że następnego dnia (a był to wtorek), gdy przybyłam do redakcji, było już tylko coraz gorzej. Wchodząc do mojego pokoju ujrzałam redakcyjnego kolegę oraz uroczego informatyka (wszak był to wtorek, a we wtorki ten cukiereczek u nas pracuje) i dopełniwszy etykiety pracowniczej witając się z panami krótkim "cześć", jęłam wylewać żal
mój po straconych dokumentach. I coż, już w pierwszej chwili wylało się słowo, którego nie zacytuję tu, wszak blog jest dostępny także przed 22.00, ale możecie się Państwo domyślić jak może brzmieć zdanie "ktoś zaje... mi portfel!" w ustach osoby rozżalonej i rozzłoszczonej. W tej sekundzie, kiedy mój aparat gębowy wysłał w przestrzeń kosmiczną płaczliwą frazę, ujrzałam, że przede mną są nie 2, a 3 osoby. Tą trzecią był pan Andrzej. Jedyny człowiek w redakcji, do którego nie mówię po imineniu... Pan Andrzej nie skomentował incydentu, a chłopaki zaczęli mnie pocieszać. I tu, moi mili, kolejny dowód, że życie to nie bajka. Wszak informatyk ma same minusy - nie dość, że jest rozgarnięty, uroczy, przemiły dla oka to jeszcze potrafi się bić (jakie to męskie!). Ależ to są plusy - Państwo powiedzą. No, dobrze, niech będzie. Ale są to plusy ujemne, bo cukiereczek... ma dziewczyne. I oto jak mnie mężczyzna ów pocieszał: "Nie martw się, ja np. wczoraj zostawiłem portfel u mojej dziewczyny".

Cóż, mili Państwo, życie to nie bajka, i moja przewrtona natura miast wyprodukować ładunek agresji i skierować go w stronę niepoprawnego pocieszacza, uznała owo zachowanie za urocze.

Jutro wtorek. Jeśli znów przez miasto przetoczy się fala niefortunności, może się zdarzyć, że Pan od komputerów urzecze mnie do stopnia niewytrzymałości. A co, jeśli wtedy rzucę się na niego z deszczem pocałunków? Ano, drodzy Państwo, powtarzam sobie to co powiedziała ciotka Aneta Skarpeta: Na szczęście on jest mistrzem w taekwndo - da radę chłopak obronić się przede mną.

poniedziałek, 13 października 2008

cebulowo mi

maz

w sobotę na Pięciolinii świętowaliśmy dzień narodzin Rudej. Impreza pod hasłem "Rudo mi" przyciągnęła znajomych odzianych w elementy wiadomego koloru. Było miło, rozmownie, głośno i tanecznie. Dowodem na to, że impreza naprawdę była udana jest... cebula...tak tak moi drodzy. Otóż nasi goście dyskutujący na balkonie na tematy, jak mniemam oscylujące pomiędzy kryzysem finansowym a kryzysem hierarchii kościelnej, nagle ujrzeli zjawisko niebywałe. Na balkonie wylądował woreczek foliowy. W nim znaleźli CEBULĘ i list. Na kartce wykaligrafowano:

Szanowni sąsiedzi
Może przenieście się do pobliskiego pubu
Jesteście zbyt głośni!
Macie szansę do 22.30
potem wzywamy POLICJĘ
SĄSIEDZI

I taką to atrakcję zapewnili nam sąsiedzi o kulturze jakiej nie powstydziłyby się choćby stworzenia zamieszkujące nasze warszawskie zoo.

Na koniec dialog imprezowy. Piszu i Ewa chcą jechać już ddo domu.

Piszman: dobra, to my jedziemy
Ada: nieee, jeszcze zostańcie
Piszman: wiesz gdzie mieszka moja narzeczona? na Powązkach
Ada: Naprawdę? która krypta?

sobota, 11 października 2008

dobry Kryzys nie jest zły!

maz

Jesień złota polska, a jakże! Deszcz szeleszczący żółtych liści obsypuje co dzień moją głowę, kiedy to transportuję ją zwiewnie do roboty, którą to rzucić muszę jak najszybciej.
A w naszym pięcioliniowym komjuniti nadejście jesieni, od zarania dziejów, oznajmia nęcącym zapachem ciasto Kryzysowe. Tajemną miksturę przekazała mi mama, a jej moja własna babcia, czyli mamy teściowa. Nadejście sezonu Kryzysowego jest nieprzewidywalne jak co roku, zupełnie jak pękanie lodowca na Alasce na przedwiośniu. I podobnie jak rozłam lodu w odlegej krainie jest przyczyną dziwnych zachowań jej mieszkańców, podobnież Uroczysta Inauguracja Sezonu Kryzysa przyczyniła się do odruchów co najmniej dziwnych.

Tego dnia miałam dokończyć reprodukcję Panoramy Racławickiej na ścianach mego pokoju, jednakże długie wylegiwanie się z racji dnia wolnego od roboty oraz wizyta Anety zainspirowały mnie do spontanicznej zmiany planów na ten dzień. Kiedy Aneta wyjęła z torby pachnące rumiane jabłka poczułam dreszcz emocji godny kury domowej i ku uciesze popiskujących towarzyszek upichciłam Kryzysa. Eventem specjalnym z okazji Uroczystej Inauguracji Sezonu Kryzysa było oglądanie codziennych przygód mieszkańców Cicely w serialu "Przystanek Alaska". Ci, którzy serial znają, wiedzą, że obfituje on w absurdalne i zaskakujące zwroty akcji oraz niebanalne potraktowanie przyziemnych tematów. Wydawało mi się, że dawka 3 odcinków na raz jest znośna dla psychiki moich towarzyszek - jak się jednak okazało....

no nie mam pewności czy to przez ten serial, czy ciasto, czy jesień, czy hormony. W każdym razie Ada i Aneta zainspirowane chyba mieszanką wymienionych tu elementów, najzwyczajniej w świecie... zdemolowały mój pokój... czego dowodem są te oto, drodzy Państwo, fotografie:


czwartek, 9 października 2008

mam 24 lata i wspaniałych przyjaciół

Gimnastyyyykaaa!!!

Minęły 2 tygodnie dziś od moich 24 urodzin. Wyszło podówczas słońce. Mój przyszły siostrzeniec nie zrobił mi tego i nie urodził się tego samego dnia coby już cała rodzina pamiętała o jego urodzinach, a nie o moich.

Skłon, wypad, wymach, skooook!!

W tak zwanym międzyczasie zdążyłam już:
1. udawać redaktorra Shimeona w kuchni, popełniając zbrodnię kulinarną na słynnych na pół Europy zapieksach
2. poczynić przygotowania do adaptacji opowieści biblijnej o Noem i wciągnąć w to także sąsiadkę z dołu - na początku grała rolę Chama, ale potem stwierdziła, że jednak może być gołębicą
3. zapoznać się z moim siostrzeńcem, co się urodził dni temu niewiele, ale już widzi swoją najlepszejszą ciocię małą Ankę, ponieważ "ma kontrasty na twarzy" (ojca własnego nie rozpoznaje, bo blondyn)
4. wysłać na tamten świat odkurzacz marki Zelmer, rocznik.. chyba tuż po wyżej wspomnianym potopie.. nie wcześniejszy, niż II wojna punicka
5. przepytać pół duszpasterstwa na Freta na okoliczność posiadania korka do wanny (wnioski: producentów żeli pod prysznic zapraszam, płynom do kąpieli zaś dziękujemy)
6. zostać grecką boginią

aaa!! zapomniałam! przysiad! pompki!!! biegniemy!!

bo ja teraz mam prowadzić bardzo aktywny tryb życia :) Nie wiem co chcieli mi powiedzieć przez to moi szanowni przyjaciele - że za gruba jestem, chyba... (bo już to niby takie wielkie halo, że na porcję placków ziemniaczanych wielkości Wysp Owczych potrafię pojechać do Bidy pod Lublin po 21 w środku tygodnia, to już znaczy, że się obżeram, tak??). Nikt tak nie umie dyskretnie przekazać drażliwych wiadomości, jak oni. I z tej okazji dostałam karnet na basen.

Kochani jesteście, naprawdę. Już obiecuję, że zaraz zabiorę się za siebie. Za momencik.
Wszak to już ten moment, kiedy trzeba zacząć poważnie o siebie dbać...



Urodzinos naos wyspos Rudos...

maz

...tak właśnie wczoraj brzmiał gwar na Pięciolinii. Zamieniłyśmy ją w mityczną grecką wyspę Rudos, wszak Ruda Położna miała urodziny, jak donosił napis na torcie - osiemnaste.


Ruda wróciwszy po ciężkim dniu pracy została prawie obnażona przez zastęp westfalek odzianych w prześcieradła i wprowadzona do łaźni rozświetlonej miliardem świec (zaduch był że ho ho). Tam niczym Afrodyta pławiła się w pianie, popijała greckie oczywiście wino (każdemu by w gardle zaschło od tylu świeczek) i zajadała - greckie rzecz jasna - winogrona. Westwalki natenczas tańcem umilały sobie czas, aż przyszli niespodziewani goście - Szymonos Człowiekos o Wielkos Sercos wraz z Almaos. Goście po przyodzianiu greckich szat wręczyli Rudej bogini kwiaty, stwierdzili że chcieli przybyć na Rudos ale chyba trafili na Lesbos i wrócili na Olimp. A bohaterka dnia doznawała jeszcze tej nocy uciech kulinarnych (sałatkos greckos i tortos) oraz kinematograficznych sentymentów (no poświęciłos sieos ten jedenos razos i obejrzałos studniówkos którejos sieos wstydzos. Ale Rudos uwielbiajos filmos studniówkos więcos jakos możnos protestos...)

poniedziałek, 6 października 2008

bon żur w cztery tygodnie

maz

Na początek trzy słowa do tych z Was miłe Państwo, którzy są szefami. Kochani zastanówicie się 3 razy czy jesteście na właściwym miejscu. Dziękuję za uwagę.


Tymczasem w ostatniej chwili oddechu przed poszukiwaniami nowej pracy, remontuję mój ezoteryczny pokój. Oznacza to, że wygląda jakby przeszło przez niego tsunami, ale oznacza też, że zmienia imaż oraz nadaje mojej egzystencji nowego znaczenia. A mam na myśli funkcję, którą pełnię wieczorami - dekorator ścian. Improwizując zupełnie w moim ulubionym sklepie Lerła Merlę, podczas doboru farby i wałka naszła mnie myśl, iż przydałby się w tej chwili mój tato. Nie omieszkałam podzielić się z moimi rodzicielami ową refleksją. I cóż przeczytałam w mejlu od mamy? "No tak, Madziu, przydałby się tato, ale musisz sobie poradzić sama (tato dekoruje ściany w Londynie - przyp. red. ). Jakbyś miała chłopaka to by Ci pomógł. A może masz, tylko ukrywasz?". Tak oto drodzy, własna matka podnosi swe utrapione dziecię na duchu. Wiem, jednak że ona to wszystko z miłości:)

Dziś oprócz kolejnego wiadra farby nabyłam literaturę o wdzięcznym tytule "Francuski w cztery tygodnie". I nie o typ manikjuru czy międzyludzkiej aktywności w dziedzinie płciowej tu chodzi, a o nowe lingwistyczne umiejętności. Wszak za tygodni kilka odbędę wycieczkę do kraju Marleny Dietrich, wieży Eiffela i pierwszych eliminacji do polskiej edycji You Can Dance. Warto więc wiedzieć cokolwiek, choć zdaniem pewnej zakręconej (jak pół litra czystej) kobiety co to żyje na ful, wystarczy znać dwa magiczne zwroty: bon żur...... i......... że tem.

niedziela, 5 października 2008

panowie nas zachwycają

mazi

Oj dawnom pisała, dawno. Ale nie ma co szat rozdzierać, zwłaszcza, że nigdy nie miałam skłonności do ekshibicjonizmu. Pozwólcie więc drodzy Państwo, że nie tracąc czasu na przeprosiny i wyjaśnienia tego milczenia blogowego, wyznam po prostu, że przeżywam drugą młodość. Wszak gdy zaczynałam liceum - czułam, że coś się zaczyna, potem studia - też wszystko dookoła mówiło "coś się zaczyna", a gdy skończyłam studia...poczułam, że coś się skończyło. Niedługo jednak temu katastrofalno-apokaliptycznemu poczuciu dane było istnieć. Wszak Aneta Skarpeta, kobieta kochająca żyć na ful, wciągać mnie poczęła w te wybryki i szaleństwa: a to kulturalne w Kulturalnej wina chlanie i po mieście się bujanie, a to balety w reggae tancbudzie i takie tam tiruriru.

Tym jednak razem smak drugiej młodości poczułam dzięki mej siostrze osobistej Alicji. Ala - blondwłosa długonoga piękność, miss CitiBanku Handlowego, pasjonatka fotografii i swojego bojfrenda Patrycjusza Stylisty zaaranżowała wyjście na koncert. I poszłyśmy, a jakże! Aneta, Adulajda i ja, że o samej organizatorce i jej bodygardzie już nie wspomnę. Atrakcyjny był koncert - męska muzyka, atrakcyjnych wykonawców - Waglewskich sztuk 3. I drodzy Państwo, żebyście widzieli ten grymas zdziwienia na mym młodym jednak jeszcze licu, gdy przy klawiszach ujrzałam chłopca, z którym to miałam okazję niegdyś popełnić randkę... o jakże wielkie było zdziwienie me... (otrząsnowszy się z szoku postanowiłam zaradzić kolejnym takim niespodziewanym sytuacjom i, jak się Państwo zapewne domyślacie, natychmiast sporządziłam listę panów, z którymi na randewu chadzałam oraz wykaz miejsc w ktorych mogę ich spotkać)

Po tej uczcie artystycznej przetarnnsportowaliśmy się do Radia Luxembourg. Tam, zdobywszy wielkie serca wielkich panów bramkarzo-bileciarzy zaoszczędziłyśmy po 20 złotóweczek nie płacąc za wejście i zabawiłyśmy się w rytmie reggae na koncercie smutnych dredziarzy z bandu Dubska (czytaj: dupska). Niestety, nazwa nieadekwatna do rzeczywistości. Niemniej druga młodość w pełnej krasie. A wracając do domu wstąpiłyśmy do Anety, która o 2 w nocy ugościła nas gołąbkami. I ku mej uciesze - musztardą!

A na koniec wyjaśnię skąd tytuł tak wdzięczny. Wdzięczny bo prawdziwy. Ot co. Mimo, że my kobiety często bronimy się przed tą prawdą i niestety nie wyznajemy jej mężczyznom. Ba! nawet sobie boimy się o tym powiedzieć. I wtedy demaskuje nas na szczęście podświadomość... Tak wszakże było czwartkowego popołudnia, kiedy to podążając do redakcyjnej toalety (opatrzonej napisem www.c - zaloguj się) ujrzałam panów z telewizji. Wiedziona dziennikarską ciekawością chciałam zapytać "a skądże to panowie nas zaszczycają?". I wtedy właśnie podświadomość przemówiła moim głosem: a skąd panowie nas zachwycają?

Cóż, panom się podobało, mnie niczego nie ujęło. Panowie! od tej pory nie zawaham się zachwycić :)